czwartek, 27 czerwca 2013

Chapter Fifteenth





  Don't let me go




*Rozdział pisany z perspektywy Harry’ego*

            W jednej sekundzie poczułem się tak, jakby ktoś z całej siły ścisnął moje serce, a potem wyrwał je wraz z wszystkimi tętnicami, żyłami i całą resztą, po czym rzuciłby je na podłogę i jak gdyby nic się nie stało, odszedł. A poczułem się tak w chwili, kiedy smukłe ramiona Perrie zacisnęły się wokół szyi Zayna, a on niepewnie, wręcz automatycznie ją objął.
            Nie wiem, na co liczyłem. Może miałem nadzieję, że jednak powiedział jej o tym, że w ostatnim miesiącu to ja budziłem się przy nim, słysząc zaspane „Dzień dobry, skarbie” i że to mi czasami przynosił śniadania do łóżka – nie zawsze, bo zazwyczaj jedliśmy w stołówce. Może gdzieś po cichutko marzyłem o tym, że Perrie sama domyśliła się, iż Zayn już tak naprawdę nie należy do niej i da nam spokój i, może naiwnie łudziłem się, że on sam zebrał się na odwagę i powiedział jej o wszystkich pocałunkach, pieszczotach i o tym, jak ostatniej nocy oddałem mu całego siebie. Może, w głębi duszy miałem gdzieś nadzieję, że facet, który nauczył mnie odwagi w miłości sam też będzie ją posiadał.
       Głupie, prawda?
       Cóż, na pewno naiwne.

            Ruszyłem przed siebie. Jak taran przeciskałem się ze swoim wózkiem bagażowym, lawirując pomiędzy piszczącymi fankami, a ich oburzonymi matkami fuczącymi pod nosem coś o zadufanych gwiazdorach. Trącałem łokciami paparazzich, wytrącając z ich dłoni drogie aparaty, kamery i inne luksusowe sprzęty. Robiłem wszystko, byleby tylko nie odwracać się za siebie. Byle tylko uciec od Zayna i jego długonogiej dziewczyny.
            A przecież, jeszcze kilka godzin temu zrobiłbym wszystko, żeby zostać przy nim. Gdyby nie ona, to ja teraz trzymałbym go za rękę, przeciskając się wśród tłumu. Moje oczy świeciłyby się jak psu jajca na Wielkanoc. Ja byłbym najszczęśliwszym facetem na ziemi. Ja, nie ona. Nie Perrie, tylko Harry. Ale w tej bajce nie ma Harry’ego i Zayna, tak samo jak w jego religii nie ma Azima i Mahometa. Jest Perrie i Zayn, Mahomet i Chadidża*. A ja tak skurwysyńsko chciałem być Chadidżą.
            Mknąłem przed siebie. Nawet na jedną sekundę nie zatrzymałem się przed nikim. Omijałem skutecznie każde załzawione spojrzenie, odtrącałem histerycznie wyciągnięte w moim kierunku dłonie i naprawdę czułem, że chociaż zachowuje się najpodlej jak tylko mogłem, to robiłem dobrze. W nosie miałem fanów i ich histerie – na moją głowę właśnie waliło się niebo, a jakikolwiek Bóg tam siedział był za to wszystko odpowiedzialny.
            I nagle, tuż przed moim taranem jakim stał się wózek bagażowy, pojawiła się czyjaś sylwetka. Delikatnie opalone, szczupłe nogi, drobne wręcz skrzacie stópki, kolorowa sukienka. Zatrzymałem się gwałtownie, w ostatniej chwili ratując dziewczynę przed swoimi bagażami.
- Kurwa, czy ty nie widzisz, że ja biegnę?! – wrzasnąłem.
- Widzę – odpowiedziała z uśmiechem – dlatego chciałam cię zatrzymać.

            Nie wiedziałem, jak to się stało, że znalazłem się w barze. Po prostu, wszystkie moje walizki stały tuż koło mnie, a ja siedziałem na jednym z wysokich stołków, sącząc kolejnego drinka. Nie wiedziałem też jakim cudem, dziewczyna z lotniska siedziała tuż obok mnie. Nagle, to wszystko stało się tak strasznie żałosne, a ja poczułem się tak cholernie wykorzystany. Bo właśnie tak było, prawda?
            Cierpiałem po rozstaniu, dręczyłem się, zagryzałem z bólu ręce, a Zayn… Zayn wykorzystał okazję. Może chciał sprawdzić jak to jest być z facetem? Wykorzystał mnie i nieobecność swojej dziewczyny. Mógł gadać, co chciał, ja i tak wiedziałem, że pomiędzy nim a Perrie już od dawna nic nie jest takie, jak powinno. Ich związek się rozpadał, a on zafundował sobie odskocznie od codzienności – mnie.
            Ugh, Harry, pieprzysz głupoty.
            Rozejrzałem się po obskurnym wnętrzu lokalu. Był to chyba najbardziej obrzydliwy bar, w jakim kiedykolwiek byłem. Dziwiłem się, że moje walizki jeszcze stoją na swoim miejscu. Po takim wyglądzie spodziewałem się raczej, że znikną nim zdążę powiedzieć „wypierdalaj”.
- Po co tutaj przyszłaś? – zapytałem, patrząc na siedzącą obok mnie dziewczynę z lotniska.
Szatynka podniosła swój wzrok znad kieliszka, przenosząc go bardzo powoli na mnie. Przez chwilę przyglądała mi się uważnie, jakby zastanawiała się jaka odpowiedź mnie usatysfakcjonuje.
- Nie wiem – przyznała. – Ale wiesz, kiedy tak taranowałeś wszystkich wokół to pomyślałam, że może ktoś właśnie złamał ci serce i.. Sama nie wiem, po prostu poczułam, że moje też jest złamane i może…
- Nie licz na to – przerwałem jej, nagle czując żółć napływającą do moich żył. – Nie dam się nabrać na taką ckliwą gadkę, wiesz? Posłuchaj mnie uważnie. Nie raz i nie dwa jakaś fanka próbowała mnie nabrać na swoje sztuczki i już nauczyłem się, że nigdy nie są szczere. Zrobią wszystko, żeby mi się dobrać do tyłka i, serio, mam tego dość. Ja jestem tylko człowiekiem, kurwa, dajcie mi spokój!
Dziewczyna zaśmiała się, odrzucając włosy do tyłu. W jednej sekundzie zmierzyła mnie swoim przenikliwym spojrzeniem, po czym zanurzyła usta w swoim drinku. Była dziwaczna. Co najmniej.
- Ale jest jeden mały problem, człowieczku – mruknęła, obracając swoją sylwetkę w moim kierunku. Robiąc przy tym bardzo kpiącą minę, założyła nogę na nogę.
- Ta, jaki? – mruknąłem, ignorując jej natarczywe spojrzenie.
- Nie jestem twoją fanką.
Uśmiechnąłem się, przesuwając dłonią po swoich i tak roztrzepanych w każdym kierunku włosach: - To coś nowego.
- Nie myśl sobie, że każda kobieta w Anglii szcza na twój widok i ma mokro w gaciach, bo jesteś tym Harrym z One Direction – zakpiła, zakładając pojedynczy kosmyk włosów za ucho. – Są też normalne kobiety, takie jak ja, które w gruncie rzeczy mają w dupie czy srasz diamentami i podcierasz się kasą, bo po prostu mają ochotę na drinka w jakimś doborowym towarzystwie człowieka, który być może czuje to samo, co one. I być może też ma wszystkiego dość, bo może jemu też ktoś rozdeptał serce na podłodze. I może teraz, ta osoba, to jest ona, właśnie mizdrzy się z tym cholernym gwiazdorkiem, bo przecież tak bardzo się kochają, że aż ma się ochotę rzygać tęczą.
W ciągu jednej sekundy podniosłem wzrok, a przed moimi oczami pojawiły się ciemne plamki. Zaraz, chwila, coś mi tam nie pasowało. To był zbyt duży zbieg okoliczności jak na jedno lotnisko. Prawda?
- Czekaj – przerwałem jej, nagle zainteresowany tym monologiem znacznie bardziej niż tym, kim w rzeczywistości była. – Mówisz o Perrie?
Dziewczyna rozejrzała się wokół, jakby lustrowała wzrokiem osoby siedzące wokół nas. Uśmiechnęła się lekko, po czym smutno kiwnęła głową.
- No to witaj w klubie – zaśmiałem się. – Państwo Malik-Edwards mają zajebiste zdolności w łamaniu serca.
            Okazało się, że dziewczyna z lotniska, tak naprawdę miała na imię Jade . A historia jej złamanego serca była bardzo podobna do mojej. Właściwie, była niemal identyczna. Z jedną tylko różnicą – ona od samego początku podkochiwała się w Edwards. Na początku wszystko działo się stopniowo, ukradkowe spojrzenia, drobne przyjacielskie gesty – nic poza tym. Ale kiedy Zayn wyjechał, Perrie się zmieniła. Lgnęła do niej, pragnąc jej bliskości. A Jade była w siódmym niebie.
            - Bo wiesz, to było kompletnym zaskoczeniem. Tak długo tego pragnęłam, a potem ona… Ona.. No wiesz – zarumieniła się. – Po prostu sama zaczęła działać. I to było takie cudowne, w sensie. Rozumiesz o co mi chodzi, po prostu tego chciałam. I nie protestowałam. Wierzyłam w jej słowa, kiedy przysięgała na wszystkie świętości, że powie o nas Zaynowi. Jezu, jak ja chciałam wierzyć w jej obietnice o domu na obrzeżach miasta, o porannej kawie pitej we wspólnym łóżku. Po prostu, ślepo chciałam żeby mnie kochała.
Jade była spokojna, jak zupełne przeciwieństwo Perrie. Była opanowana, mówiąc o tym, jak ta słodka blondynka zmiażdżyła jej serce. Jej smutek widać było tylko w oczach, kiedy niewidomym wzrokiem wpatrywała się w swoją szklankę, opuszkami palców znacząc jej krawędzie. Była krucha i silna jednocześnie.
- W ostatnim tygodniu wszystko się zmieniło. Po prostu, nagle przestała się do mnie uśmiechać, przytulać. Nie skradała mi już całusów, traktowała jak powietrze i chyba to bolało najbardziej – westchnęła. – Bo wiesz, ja bym zniosła wiele. Mogłabym być tą drugą, dałabym nawet radę patrzeć na ten ich teatrzyk, który nazywają szczęściem. Uwierzysz, jaki to paradoks? Oboje tkwią w tym, bo chcą się chronić nawzajem, bo się boją. To takie idiotyczne.
            Uśmiechnąłem się, upijając kolejny łyk swojego drinka. Tak, to było idiotyczne. Wręcz absurdalnie idiotyczne.

            Z każdym dniem czułem się coraz bardziej pusty. W moim wnętrzu powstawała czarna dziura, która nie pozwalała mi normalnie funkcjonować. Czułem, że zasysa mnie ona od środka i jednocześnie nie miałem nic przeciwko.
            Miałem zbyt dużo wolnego czasu. Jakiekolwiek działania zespołu zostały wstrzymane, bo Modest za wszelką cenę walczył z Horanem i jego ślubem z zaskoczenia. Głupie, zamiast pozwolić mu po prostu być szczęśliwym, chcieli zniszczyć to, co zbudował. Wiedziałem jednak, że Niall się tak łatwo nie podda i byłem z niego dumny, że miał odwagę by o to walczyć. Właściwie, to mu jej zazdrościłem. Chciałbym, żeby Zayn tak potrafił.
            No właśnie, Zayn.
            Chociaż nie widziałem go od kilku dni – unikałem jak ognia momentów, w których możemy się spotkać - ani przez chwilę nie poczułem się tak, jakby nie było go przy mnie. Wszystkie moje rzeczy, które przywiozłem ze sobą pachniały jego obecnością. Nawet żel pod prysznic, bo przez przypadek zapakowałem jego, a nie swój. Był ze mną wszędzie – w łazience, sypialni, nawet w pieprzonym sklepie. Chodził ze mną jak cień, jak duch. A ja za wszelką cenę nie chciałem, żeby przestał.
            Dlatego właśnie, jak ognia unikałem prania. Kiedy Liam wspomniał pewnego dnia, że jedzie do pralni, nieomal rozszarpałem go na strzępy, widząc w stercie rzeczy które wiózł bluzkę, którą miałem na sobie tego dnia, gdy Zayn mnie po raz pierwszy złapał za rękę. Nie chciałem pozwolić, by Zayn zniknął z mojej codzienności. Ja tylko chciałem go zatrzymać, żeby był mój. Już na zawsze.
            Mając tak wiele wolnego czasu, większą jego część spędzałem na przemyśleniach. To może głupie, ale naprawdę to robiłem. Dużo wtedy rozmyślałem, starając się w ten sposób rozwikłać tą sytuację. Doszedłem wtedy do wniosku, że ja zaczekam. Ba, byłem pewien, że jeśli Zayn do końca świata nie zdobędzie się na odwagę, to ja poczekam dzień dłużej, byle w końcu był przy mnie.
            Żałosne?
            Być może.
            Dlatego postanowiłem, że od niego ucieknę.

            - Zayn?
Zapukałem do jego drzwi. Właściwie, nie wiem dlaczego. Po prostu to zrobiłem, czując, że jeśli go nie zobaczę, to chyba oszaleje. Moje dłonie, myśli, wszystko za nim tęskniło. Za jego obecnością, oddechem, sercem bijącym tuż przy moim własnym. Wiedziałem, że jeśli chcę uciec, to muszę – kurwa, muszę! – zobaczyć go chociaż raz jeszcze.
            Kiedy wszedłem do środka, siedział na swoim łóżku, trzymając coś w dłoniach. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc, że jest to moja ulubiona koszulka. Dzień wcześniej przeszukałem cały dom, nie mogąc jej nigdzie znaleźć.
            Zmieszany moją obecnością, natychmiast schował swój skarb pod pościel. Może to żałosne, że uważałem swoją bluzkę za jego skarb, ale naprawdę miałem nadzieję, że on tak czuje. Poza nadzieją nie miałem przecież niczego więcej.
- Harry – uśmiechnął się. – Co tu robisz?
            Zdębiałem. „Co tu robisz?” tylko tyle? Jestem tutaj, Zayn. Jestem tutaj, bo jesteś pieprzonym tchórzem i wiesz co? Przez ciebie ja też jestem tym tchórzem. Bo mnie ranisz, Zayn, rozumiesz? Kurwa, ranisz mnie do żywego i mam tego serdecznie dość, bo ja już nie chcę być raniony, wiesz? Wiem, że ktoś mnie kiedyś pokocha znacznie mocniej niż ty i nie będzie się bał przytulić mnie publicznie. I, jasne, może ja już nigdy nikogo nie pokocham jak ciebie, ale to nie ważne, wiesz? Wystarczy, że zamknę oczy i…
- Przyszedłem się tylko pożegnać – szepnąłem cicho, wbijając swój wzrok w podłogę.
- Och, wyjeżdżasz, tak?
            Nie, Zayn, odchodzę.
- Tak, muszę.. Wiesz, Zayn, to mnie boli. I dlatego muszę…
- Harreh… - szepnął cicho, robiąc krok w moim kierunku.
            Odsunąłem się, otaczając się własnymi ramionami. Czułem się taki kruchy, słaby. Jakby jeden jego gest był w stanie zmienić moją decyzję, a przecież nie tego chciałem. Chciałem odejść, być takim samym tchórzem jak on. Móc po prostu… Zniknąć i zapomnieć, że istniał ten nasz wspólny miesiąc w Polsce.
- Nie, po prostu… - urwałem. – Zayn, chcę żebyś mnie nie szukał.
            Kiwnął powoli głową. Zupełnie tak, jakby słuchał o pogodzie. Nie zrobił nic, kiedy mrucząc ciche „pójdę już”, powoli odwróciłem się na pięcie. Czy on był ślepy? Przecież, ja specjalnie działałem tak powoli. Specjalnie się tak ociągałem, bo… Chciałem, żeby mnie zatrzymał. Krzyknął. Wrzasnął. Złapał za rękę, przytulił i już nigdy nie puścił.
            Ale on tego nie zrobił. Po prostu stał, patrząc jak powoli wychodzę z jego pokoju. A kiedy zamknąłem za sobą drzwi, mogłem przysiąc, słyszałem jego zduszony krzyk.



* Chadidża - pierwsza żona Mahometa.


'Cause I'm tired of feeling alone

***
Gomenasai.
Wystarczy?




 
 

2 komentarze:

  1. No takiego obrotu sytuacji to się nie spodziewałam. Perrie z Jade?! Kurczę, to było mocne! Ale nie tak wyobrażałam sobie końcówkę.. Myślałam, że Zayn jednak się ocknie i zatrzyma Harrego. Że powie mu, że z blondynką wszystko skończone i że od teraz mogą być razem. Kurczę, rozczarował mnie Malik ;/
    Z niecierpliwością czekam na następny! ;**
    @JLS_GotMyLove

    OdpowiedzUsuń